Temat: Do tych kobiet, które postawiły dla siebie

Chciałabym porozmawiać z Wami, a zwłaszcza z tymi kobietami, które świadomie nie weszły w związek małżeński ani nie założyły rodziny. Czy gdybyście mogły pokierowałybyście swoje życie inaczej? Czy jest to według Was oznaka egoizmu ? Czy zawsze w życiu liczyłyście na siebie i to siebie stawiałyście na pierwszym miejscu ?

Nie zawsze nasze życie układa się w takie proste schematy, które są powszechne, czyli skończenie studiów, dobra praca, mąż plus dzieci i duży dom...

Coraz więcej kobiet, które przez trudne doświadczenia w życiu, wolą skupić się na sobie, swojej pracy, pasji... chciałabym tutaj porozmawiać z takimi kobietami. Czy marzyłyście o rodzinie? O dzieciach ? Czy o zupełnie innych rzeczach...

menot napisał(a):

LinuxS napisał(a):

menot napisał(a):

Despacitoo napisał(a):

staram_sie napisał(a):

Despacitoo napisał(a):

_Insulinka napisał(a):

Despacitoo napisał(a):

maharettt napisał(a):

menot napisał(a):

Nie, nie można mieć wszystkiego - bo doba ma ograniczoną ilość godzin. Co bardzo wychodzi, kiedy się ma dziecko. Myślę, że pogodzenie pracy zawodowej na pełen etat, związku, dziecka i powiedzmy sportu i hobby to już jest wyższa ekwilibrystyka, bo jeśli się przedobrzy, to człowiek zaczyna się z wypalenia sypać na każdym z tych pól. Bo i macierzyństwo, i praca i związek wymagają zaangażowania i "obecności". Szczególnie dziecko. Z reguły nie mam problemów z organizacją, ale ostatnie 2 lata to jest dosłownie ciągła walka o czas i ciągłe rozterki co z tym wywalczonym czasem zrobić. Absolutnie nie miałam takich problemów nie mając dziecka i nie będąc w związku. W mojej branży fakt, że technicznie nie jestem wstanie wyrabiać takich nadgodzin jak moi "wolni" koledzy przekłada się na możliwości rozwoju, dobór projektów (te mniej ciekawe) itd. Lepiej - moja praca to praca, którą wybrałam, żeby być maksymalnie mobilną, zmieniać miejsce zamieszkania itd. Oczywiście praca mojego męża uniemożliwia jakiekolwiek zmiany miejsca zamieszkania, nawet miasto nie wchodzi w grę. Jak dla mnie - to ograniczenie które praktycznie morduje moje możliwości rozwoju. Ba dam tss, kariera poszła się pocałować przez rodzinę. Może się przebranżowię po raz drugi :/

dodam jeszcze ze ograniczaja godziny otwarcia placowek. Jak przedszkole/ szkola itp. Praca wyjazdowa tez nie wchodzi w gre.

zakladam ze te super zorganizowane mamy ktore to tak twierdza ze rodzina nie ogranicza maja do dyspozycji babcie,dziadki,pradziadki, ciotki praciotki 

a moze maja "do dyspozycji" tez ojca dziecka;) bo o nim jakos zapomnialas.

Albo zamiast/obok niego nianię. Wiem, że w Polsce to nadal mało popularne, bo albo ?nie stać nas? albo ?nie po to rodziłam dziecko, żeby siedziało z obcą babą?, ale kompletnie tego nie rozumiem. :)

w tej chwili calkowity koszt zatrudnienia niani na etacie to minimum 3300 zl (najnizsza krajowa) wlacznie ze skladkami etc. ja tam sie nie dziwie ze jednak stawiaja na zlobek.

Żeby realizować swoje hobby, pasje czy wyjść do kina to nie trzeba zatrudniać niani na cały etat.

to co sie z tym dzieckiem dzieje w ciagu dnia ? Jak rodzice sa w pracy ? W ciagu dnia niania/zlobek, a popoludniu znow niania? 

sa matki, ktore pewnie tak robia, natomiast rownie dobrze mozna sie ta opieka zmieniac z ojcem (jesli chodzi o czas na hobby). Gorzej z czasem tylko we dwoje, my z mezem niemalze tego nie mamy. Pytanie czy dziecko by chcialo zostac z taka opiekunka "z doskoku" ktora widzi np 2 razy w miesiacu.

Ja kombinowałam w taki sposób, że pracując zdalnie wykrawałam czas na trening czy hobby w ciągu dnia (łatwiej w ciszy i skupieniu), żeby potem to odrabiać kiedy dziecko śpi. Co z kolei kończyło się tym, że wieczorem mój mąż oglądał sobie film a potem szedł spać o 23, bo wstaje o 7, a ja klikałam na komputerze do późnych godzin nocnych. Życie seksualne i związek dostaje po dupie. To była cena za to, żebym sobie mogła poćwiczyć w spokoju. I tak dalej. Każdy jeden wybór oznacza poświęcenie czegoś innego, bo czas "z dzieckiem" między 17 a 21.30 praktycznie zniknął z mojego planera jako moment na zrobienie czegoś dla mnie samej. Mój czas wolny, to 2-3 godziny wieczorem (zakładając, że nie odpracowuję roboczych godzin), kiedy na trening już jestem zbyt zmęczona, a na moje hobby jest za późno, bo jest dość głośne. Dzielenie się opieką z mężem, który wraca do domu  o 19.30 jest niewykonalne. A już cały plan się kompletnie sypie, jeśli przykładowo mam projekt w robo wymagający pracy po kikanaście godzin na dobę. Przy czym - w teoretycznym świecie z przed dziecka oszacowałabym, że jestem wstanie bez problemu zrobić trening po 22, to żaden problem. Tyle, że w świecie bez dziecka byłam nieporównywalnie mniej zmęczona całościowo i totalnie zrelaksowana, 22 to była młoda godzina. To są sprawy, jakich ja jakość specjalnie nie analizowałam przed ciążą, a które teraz uważam, że osoby o nieregulowanych godzinach pracy i z czasochłonnymi zainteresowaniami powinny przemyśleć.

Wiesz, tak czytam Twoje wypowiedzi i wydaje sie, ze jestes przykladem osoby, ktora na prace i hobby poswieca caly czas, oprocz czasu przewidzianego na sen. W ten sposob oczywistym jest, ze w Twoim zyciu nie ma czasu na zwiazek i rodzine, bo calosc (duzo wiecej niz norma) przeznaczasz na prace i hobby. Zadne rozwiazanie nie bedzie dobre, bo tu nie ma rozwiazania, jesli takie masz priorytety i nie chcesz nic zmienic w sferze praca-hobby. Pozostaje zatrudniac opiekunke na caly etat w dni, w ktore dziecko nie jest w placowce. A reszta sie dzielic z mezem.

Moze nie do konca rozumiem, ale skoro obydwoje macie dobre prace i wyrabiacie niesamowite nadgodziny, to jakim cudem (teroretycznie) zadne z was nie jest w stanie utrzymac rodziny na normalnym poziomie? Abstrahuje, czy rezygnacja z pracy przez ktores z was jest wlasciwym posunieciem biorac pod uwage przyszla kariere. 

Nie napisałam, że mamy dobre prace, a mieszkamy w mieście, gdzie aby utrzymać się z jednej pensji to by trzeba lekko dwie średnie krajowe zarabiać. Mój mąż pracuje w policji i de facto nie ma nadgodzin, w policji masz obowiązkową długą przerwę na lunch w środku dnia, a jego obecna praca jest na drugim końcu miasta, dojazdy zajmują sporo. A moja firma nie płaci za nadgodziny inaczej niż godzinami wolnymi. Plus to branża, para artystyczna, gdzie czas wkłada się w to, żeby zrobić wszystko maksymalnie dobrze, jak się da. Przed covidem, kiedy pracowałam na miejscu było łatwiej. Teraz de facto pracuję jak freelancer. Wiem, że nie ma rozwiązania, ja nie piszę tego, żeby się żalić czy żeby ktoś mi doradził jak zarządzać czasem. Piszę o tym, że problem JEST i planując powiększenie rodziny warto trochę się zastanowić, w jakim stopniu będzie nas dotyczyć. I o tym właśnie jest ten temat. O kobietach, które decydują się na brak rodziny, żeby móc się realizować. O ile nadal uważam, że partner życiowy nie wadzi, to dziecko owszem, potrafi ograniczać. Bo zajmuje czas, i uniemożliwia elastyczne planowanie dnia. To są realne problemy, których "dobre planowanie" nie rozwiązuje do końca. I to też nie jest tak, że ja mam jakieś dzikie hobby. Owszem, lubię sport i chciałabym trenować 4 razy w tygodniu. To nie jest przecież dużo, nie? Lubię szyć, i chciałabym robić więcej niż 1 projekt miesięcznie - jest ciężko. Chciałabym sobie dodać kolejny sport już taki poza domem, żeby chociaż raz się wyrwać wieczorem sama. To są wszystko aktywności, które osoba bez dziecka wpasowałaby w swój planning totalnie na luzie. A ja mam z tym problem.

I ja wiem, ze temat dotyczy wyboru.

Ogolnie wniosek jest taki, ze da sie te rzeczy polaczyc, ale trzeba brac pod uwage, ze nie bedzie sie mialo az tyle czasu (co nie oznacza, ze nie bedzie sie mialo wystarczajaco) co wczesniej i na tej podstawie sie podejmuje decyzje.

Jesli ktos ma grafik napiety praca/hobby/ itd do granic mozliwosci przed i nie chce noc z tego uszczknac to raczej zostaje zycie singla, albo ewentualnie w zwiazku bez dzieci. Logiczne.

Inna sprawa, ze przy planowaniu trzeba brac nie tylko czas jaki mamy do dyspozycji, ale tez realne mozliwosci. Nikt nie jest robotem, by odhaczac zadania jedno po drugim przez 16 h na dobe. Czasem cos nie wyjdzie, plan sie sypnie, tez trzeba wkalkulowac. Ale nie oznacza to, ze sie nie da, tylko plan powinien byc inny. Ty zalozylas troche malo realistyczny, niby uwzglednilas dziecko, ale tak naprawde nie uwzglednilas. 

I tak, 4x w tyg same cwiczenia to duzo. Szczegolnie jak ma byc cisza i wylacznosc. Mi 2x wystarcza, a reszta to rower i inne rzeczy , ktore mozna robic razem. Nikt nie traci.

LinuxS napisał(a):

menot napisał(a):

LinuxS napisał(a):

menot napisał(a):

Despacitoo napisał(a):

staram_sie napisał(a):

Despacitoo napisał(a):

_Insulinka napisał(a):

Despacitoo napisał(a):

maharettt napisał(a):

menot napisał(a):

Nie, nie można mieć wszystkiego - bo doba ma ograniczoną ilość godzin. Co bardzo wychodzi, kiedy się ma dziecko. Myślę, że pogodzenie pracy zawodowej na pełen etat, związku, dziecka i powiedzmy sportu i hobby to już jest wyższa ekwilibrystyka, bo jeśli się przedobrzy, to człowiek zaczyna się z wypalenia sypać na każdym z tych pól. Bo i macierzyństwo, i praca i związek wymagają zaangażowania i "obecności". Szczególnie dziecko. Z reguły nie mam problemów z organizacją, ale ostatnie 2 lata to jest dosłownie ciągła walka o czas i ciągłe rozterki co z tym wywalczonym czasem zrobić. Absolutnie nie miałam takich problemów nie mając dziecka i nie będąc w związku. W mojej branży fakt, że technicznie nie jestem wstanie wyrabiać takich nadgodzin jak moi "wolni" koledzy przekłada się na możliwości rozwoju, dobór projektów (te mniej ciekawe) itd. Lepiej - moja praca to praca, którą wybrałam, żeby być maksymalnie mobilną, zmieniać miejsce zamieszkania itd. Oczywiście praca mojego męża uniemożliwia jakiekolwiek zmiany miejsca zamieszkania, nawet miasto nie wchodzi w grę. Jak dla mnie - to ograniczenie które praktycznie morduje moje możliwości rozwoju. Ba dam tss, kariera poszła się pocałować przez rodzinę. Może się przebranżowię po raz drugi :/

dodam jeszcze ze ograniczaja godziny otwarcia placowek. Jak przedszkole/ szkola itp. Praca wyjazdowa tez nie wchodzi w gre.

zakladam ze te super zorganizowane mamy ktore to tak twierdza ze rodzina nie ogranicza maja do dyspozycji babcie,dziadki,pradziadki, ciotki praciotki 

a moze maja "do dyspozycji" tez ojca dziecka;) bo o nim jakos zapomnialas.

Albo zamiast/obok niego nianię. Wiem, że w Polsce to nadal mało popularne, bo albo ?nie stać nas? albo ?nie po to rodziłam dziecko, żeby siedziało z obcą babą?, ale kompletnie tego nie rozumiem. :)

w tej chwili calkowity koszt zatrudnienia niani na etacie to minimum 3300 zl (najnizsza krajowa) wlacznie ze skladkami etc. ja tam sie nie dziwie ze jednak stawiaja na zlobek.

Żeby realizować swoje hobby, pasje czy wyjść do kina to nie trzeba zatrudniać niani na cały etat.

to co sie z tym dzieckiem dzieje w ciagu dnia ? Jak rodzice sa w pracy ? W ciagu dnia niania/zlobek, a popoludniu znow niania? 

sa matki, ktore pewnie tak robia, natomiast rownie dobrze mozna sie ta opieka zmieniac z ojcem (jesli chodzi o czas na hobby). Gorzej z czasem tylko we dwoje, my z mezem niemalze tego nie mamy. Pytanie czy dziecko by chcialo zostac z taka opiekunka "z doskoku" ktora widzi np 2 razy w miesiacu.

Ja kombinowałam w taki sposób, że pracując zdalnie wykrawałam czas na trening czy hobby w ciągu dnia (łatwiej w ciszy i skupieniu), żeby potem to odrabiać kiedy dziecko śpi. Co z kolei kończyło się tym, że wieczorem mój mąż oglądał sobie film a potem szedł spać o 23, bo wstaje o 7, a ja klikałam na komputerze do późnych godzin nocnych. Życie seksualne i związek dostaje po dupie. To była cena za to, żebym sobie mogła poćwiczyć w spokoju. I tak dalej. Każdy jeden wybór oznacza poświęcenie czegoś innego, bo czas "z dzieckiem" między 17 a 21.30 praktycznie zniknął z mojego planera jako moment na zrobienie czegoś dla mnie samej. Mój czas wolny, to 2-3 godziny wieczorem (zakładając, że nie odpracowuję roboczych godzin), kiedy na trening już jestem zbyt zmęczona, a na moje hobby jest za późno, bo jest dość głośne. Dzielenie się opieką z mężem, który wraca do domu  o 19.30 jest niewykonalne. A już cały plan się kompletnie sypie, jeśli przykładowo mam projekt w robo wymagający pracy po kikanaście godzin na dobę. Przy czym - w teoretycznym świecie z przed dziecka oszacowałabym, że jestem wstanie bez problemu zrobić trening po 22, to żaden problem. Tyle, że w świecie bez dziecka byłam nieporównywalnie mniej zmęczona całościowo i totalnie zrelaksowana, 22 to była młoda godzina. To są sprawy, jakich ja jakość specjalnie nie analizowałam przed ciążą, a które teraz uważam, że osoby o nieregulowanych godzinach pracy i z czasochłonnymi zainteresowaniami powinny przemyśleć.

Wiesz, tak czytam Twoje wypowiedzi i wydaje sie, ze jestes przykladem osoby, ktora na prace i hobby poswieca caly czas, oprocz czasu przewidzianego na sen. W ten sposob oczywistym jest, ze w Twoim zyciu nie ma czasu na zwiazek i rodzine, bo calosc (duzo wiecej niz norma) przeznaczasz na prace i hobby. Zadne rozwiazanie nie bedzie dobre, bo tu nie ma rozwiazania, jesli takie masz priorytety i nie chcesz nic zmienic w sferze praca-hobby. Pozostaje zatrudniac opiekunke na caly etat w dni, w ktore dziecko nie jest w placowce. A reszta sie dzielic z mezem.

Moze nie do konca rozumiem, ale skoro obydwoje macie dobre prace i wyrabiacie niesamowite nadgodziny, to jakim cudem (teroretycznie) zadne z was nie jest w stanie utrzymac rodziny na normalnym poziomie? Abstrahuje, czy rezygnacja z pracy przez ktores z was jest wlasciwym posunieciem biorac pod uwage przyszla kariere. 

Nie napisałam, że mamy dobre prace, a mieszkamy w mieście, gdzie aby utrzymać się z jednej pensji to by trzeba lekko dwie średnie krajowe zarabiać. Mój mąż pracuje w policji i de facto nie ma nadgodzin, w policji masz obowiązkową długą przerwę na lunch w środku dnia, a jego obecna praca jest na drugim końcu miasta, dojazdy zajmują sporo. A moja firma nie płaci za nadgodziny inaczej niż godzinami wolnymi. Plus to branża, para artystyczna, gdzie czas wkłada się w to, żeby zrobić wszystko maksymalnie dobrze, jak się da. Przed covidem, kiedy pracowałam na miejscu było łatwiej. Teraz de facto pracuję jak freelancer. Wiem, że nie ma rozwiązania, ja nie piszę tego, żeby się żalić czy żeby ktoś mi doradził jak zarządzać czasem. Piszę o tym, że problem JEST i planując powiększenie rodziny warto trochę się zastanowić, w jakim stopniu będzie nas dotyczyć. I o tym właśnie jest ten temat. O kobietach, które decydują się na brak rodziny, żeby móc się realizować. O ile nadal uważam, że partner życiowy nie wadzi, to dziecko owszem, potrafi ograniczać. Bo zajmuje czas, i uniemożliwia elastyczne planowanie dnia. To są realne problemy, których "dobre planowanie" nie rozwiązuje do końca. I to też nie jest tak, że ja mam jakieś dzikie hobby. Owszem, lubię sport i chciałabym trenować 4 razy w tygodniu. To nie jest przecież dużo, nie? Lubię szyć, i chciałabym robić więcej niż 1 projekt miesięcznie - jest ciężko. Chciałabym sobie dodać kolejny sport już taki poza domem, żeby chociaż raz się wyrwać wieczorem sama. To są wszystko aktywności, które osoba bez dziecka wpasowałaby w swój planning totalnie na luzie. A ja mam z tym problem.

I ja wiem, ze temat dotyczy wyboru.

Ogolnie wniosek jest taki, ze da sie te rzeczy polaczyc, ale trzeba brac pod uwage, ze nie bedzie sie mialo az tyle czasu (co nie oznacza, ze nie bedzie sie mialo wystarczajaco) co wczesniej i na tej podstawie sie podejmuje decyzje.

Jesli ktos ma grafik napiety praca/hobby/ itd do granic mozliwosci przed i nie chce noc z tego uszczknac to raczej zostaje zycie singla, albo ewentualnie w zwiazku bez dzieci. Logiczne.

Inna sprawa, ze przy planowaniu trzeba brac nie tylko czas jaki mamy do dyspozycji, ale tez realne mozliwosci. Nikt nie jest robotem, by odhaczac zadania jedno po drugim przez 16 h na dobe. Czasem cos nie wyjdzie, plan sie sypnie, tez trzeba wkalkulowac. Ale nie oznacza to, ze sie nie da, tylko plan powinien byc inny. Ty zalozylas troche malo realistyczny, niby uwzglednilas dziecko, ale tak naprawde nie uwzglednilas. I tak, 4x w tyg same cwiczenia to duzo. Szczegolnie jak ma byc cisza i wylacznosc. Mi 2x wystarcza, a reszta to rower i inne rzeczy , ktore mozna robic razem. Nikt nie traci.

Linux :D się nawet uśmiechnęłam czytając ten wpis. Jakie to są realne możliwości? Jeśli twoje dziecko np. jest high need, niepełnosprawne umysłowo czy wymagające rehabilitacji (przypadki z grona najbliższych znajomych) to jak to możesz zaplanować przed zajściem w ciążę? Jak skalibrujesz pandemię czy przedwczesną śmierć dziadków (mój przypadek, zupełnie niespodziewana śmierć jednego z moich rodziców), na których liczyłaś? Posiadanie pierwszego dziecka to zawsze skok w totalną niewiadomą. Nie wiesz jak zareagujesz na to psychicznie, nie wiesz jak zareaguje twoje ciało na zwiększoną dawkę stresu, nie wiesz, czy nie będziesz mieć depresji poporodowej, nie wiesz jak dziecko odbije się na twoim związku - nic nie wiesz.

Mój grafik nie był zapchany przed ciążą, przed ciążą wydawało się, że będzie w nim miejsce na wszystko - oczywiście jak widać nie przewidziałam iluś tam różnych zmiennych, które zmieniły mnie z człowieka z nadmiarem wolnego czasu, na człowieka wiecznie zabieganego. Znam wiele matek, nawet wśród kobiet, które nie chciały dzieci i zaliczyły wpadkę, które radzą sobie super, których styl życia dał się świetnie zaadoptować do macierzyństwa. U mnie wyszło tak sobie. I nie chodzi o smęcenie, ale o to, że to też jest scenariusz, który nie do końca można przewidzieć nie wiedząc w co się tak na prawdę wchodzi.

menot, ale chodzi o to, że jak chcesz mieć życie 1:1 sprzed ciązy to fakt, nie da sie, co jest oczywiste. Natomiast zdolności adaptacyjne jakie człowiek posiada pozwalaja mu na nierezygnowanie z własnego sposobu życia tak całkowicie. I tak, osoba która lubi aktywność fizyczną i chce wykonywać aktywność typu sportowego, owszem bedzie miała utrudnione spedzenie kilku godzin na siłowni i codzienne wieczorne bieganie po stadionie. Ale w sumie nie wiadomo czy ona dalej chce biegać i targać, czy potrzebuje być aktywna. Jak sie uprze że albo siłka i bieganie albo nic, to faktycznnie przedupi w domu czas ze stratą, w drugim zaś przypadku pojdzie na babyjoge, zajecia w basenie, kupi rolki i wózek sportowy i sobie pośmiga. 

Podobnie bedzie z wiekszością spraw. Miałam fuche jak młody raczkował, mogłam czekać aż zasnie i siedziec po nocach, a ja siedziałam w dzien przy kompie mając go na widoku, albo troche w bujaku, albo przy stole obok dając stara klawiature do nasladowania, i śpiewałam o nawiewnikach osiowych na melodie róznych dzieciecych piosenek. Cokolwiek się weźmie na tapet, da się ogarnąć mniej lub bardziej satysfakcjonujący erzac. Zreszta różne etapy życia dziecka wymagają róznej adaptacji. Nie ma tak, że na 5-10 lat robisz przerwe od życia. Zyjesz. 

Ja doskonale rozumiem menot, wydaje mi się, że miałabym podobne odczucia/dylematy. Póki co dzieci nie planuję. Tak samo mój narzeczony. Wiem, że może być lepiej, niż sobie to wyobrażam, ale może być też dużo gorzej - i tego ryzyka nie jestem w stanie podjąć. Na szczęście na decyzje mam jeszcze czas.

Pasek wagi

Cyrica napisał(a):

menot, ale chodzi o to, że jak chcesz mieć życie 1:1 sprzed ciązy to fakt, nie da sie, co jest oczywiste. Natomiast zdolności adaptacyjne jakie człowiek posiada pozwalaja mu na nierezygnowanie z własnego sposobu życia tak całkowicie. I tak, osoba która lubi aktywność fizyczną i chce wykonywać aktywność typu sportowego, owszem bedzie miała utrudnione spedzenie kilku godzin na siłowni i codzienne wieczorne bieganie po stadionie. Ale w sumie nie wiadomo czy ona dalej chce biegać i targać, czy potrzebuje być aktywna. Jak sie uprze że albo siłka i bieganie albo nic, to faktycznnie przedupi w domu czas ze stratą, w drugim zaś przypadku pojdzie na babyjoge, zajecia w basenie, kupi rolki i wózek sportowy i sobie pośmiga. 

Podobnie bedzie z wiekszością spraw. Miałam fuche jak młody raczkował, mogłam czekać aż zasnie i siedziec po nocach, a ja siedziałam w dzien przy kompie mając go na widoku, albo troche w bujaku, albo przy stole obok dając stara klawiature do nasladowania, i śpiewałam o nawiewnikach osiowych na melodie róznych dzieciecych piosenek. Cokolwiek się weźmie na tapet, da się ogarnąć mniej lub bardziej satysfakcjonujący erzac. Zreszta różne etapy życia dziecka wymagają róznej adaptacji. Nie ma tak, że na 5-10 lat robisz przerwe od życia. Zyjesz. 

Da się ogarnąć, owszem. Ale znów ktoś próbuje mi powiedzieć, że powinnam być zadowolona bo inni są zadowoleni i powinnam się zaadaptować, bo inni się zaadoptowali i czują się fajnie. I powinnam chodzić na spacery zamiast uprawiać dyscyplinę, którą lubię, bo to są rzeczy dla matek z dziećmi. A jeśli czuję się smutna i znudzona, no to jest moja wina przecież, nie?

W teorii - owszem, świetnie jest, jeśli człowiek się przystosuje i jest zadowolony. Autentycznie bardzo bym chciała potrafić się skupić, kiedy w tym samym pokoju bawi się małe dziecko i śpiewać mu piosenki pracując nad projektem, ale nie potrafię. Czułabym się świetnie nie cierpiąc, że wyglądam z roku na rok coraz bardziej jak zaniedbana matka polka. Miałabym łatwiejsze życie, gdybym lubiła jazdę na rowerze zamiast fechtunku i tak dalej.

Moja adaptacja polega na tym, że przetrwałam, staram się nie dawać d. w pracy pasożytując na kolegach bez dzieci, staram się nadal ruszać, staram się nie spędzać czasu z dzieckiem totalnie na odwal się, staram się wieczorem posiedzieć z mężem i staram się czasem zrobić coś dla mojej własnej frajdy. Czy mój poziom zadowolenia z życia jest porównywalny do tego z przed ciąży? Nie, nie ma porównania. Wiadomo w jaką stronę. Miłość do dziecka to nie jest coś, co niweluje problemy, o których mówimy.

Może gdyby ostatnie dwa lata na różnych polach mojego życia nie wyglądały tak, jak wyglądały, to nie miałabym takich przemyśleń, ale życie się potoczyło tak, jak się potoczyło. Może za rok, dwa, kiedy moja córka podrośnie też będzie inaczej. Na razie, w moich oczach, wracając znów do tematu dyskusji - nie, macierzyństwo w wielu kwestiach było dla mnie nie do pogodzenia z rozwojem osobistym w dziedzinach nie związanych z posiadaniem dziecka.

nie o to mi chodziło, ale widzę że rozgoryczenie wyklucza porozumienie. Oprócz zmęczenia będziesz teraz sobie dokładać że świat Cię atakuje. A ja nie pisze ludziom, że cokolwiek powinni. Dyskusja z Tobą jest odpowiedzią na post autorki, nie Twoje bolączki, do których masz pełne prawo. Wszystko się może zmienić w życiu nie tylko za sprawą dziecka i małżeństwa. Ja ogólnie podważam w tym wątku sens długoterminowego planowania i optuje za rozwiązywaniem dylematów wtedy, kiedy one są a nie na zaś.

mam nadzieję, że teraz czujesz się trochę mniej osaczona.

Despacitoo napisał(a):

staram_sie napisał(a):

Despacitoo napisał(a):

_Insulinka napisał(a):

Despacitoo napisał(a):

maharettt napisał(a):

menot napisał(a):

Nie, nie można mieć wszystkiego - bo doba ma ograniczoną ilość godzin. Co bardzo wychodzi, kiedy się ma dziecko. Myślę, że pogodzenie pracy zawodowej na pełen etat, związku, dziecka i powiedzmy sportu i hobby to już jest wyższa ekwilibrystyka, bo jeśli się przedobrzy, to człowiek zaczyna się z wypalenia sypać na każdym z tych pól. Bo i macierzyństwo, i praca i związek wymagają zaangażowania i "obecności". Szczególnie dziecko. Z reguły nie mam problemów z organizacją, ale ostatnie 2 lata to jest dosłownie ciągła walka o czas i ciągłe rozterki co z tym wywalczonym czasem zrobić. Absolutnie nie miałam takich problemów nie mając dziecka i nie będąc w związku. W mojej branży fakt, że technicznie nie jestem wstanie wyrabiać takich nadgodzin jak moi "wolni" koledzy przekłada się na możliwości rozwoju, dobór projektów (te mniej ciekawe) itd. Lepiej - moja praca to praca, którą wybrałam, żeby być maksymalnie mobilną, zmieniać miejsce zamieszkania itd. Oczywiście praca mojego męża uniemożliwia jakiekolwiek zmiany miejsca zamieszkania, nawet miasto nie wchodzi w grę. Jak dla mnie - to ograniczenie które praktycznie morduje moje możliwości rozwoju. Ba dam tss, kariera poszła się pocałować przez rodzinę. Może się przebranżowię po raz drugi :/

dodam jeszcze ze ograniczaja godziny otwarcia placowek. Jak przedszkole/ szkola itp. Praca wyjazdowa tez nie wchodzi w gre.

zakladam ze te super zorganizowane mamy ktore to tak twierdza ze rodzina nie ogranicza maja do dyspozycji babcie,dziadki,pradziadki, ciotki praciotki 

a moze maja "do dyspozycji" tez ojca dziecka;) bo o nim jakos zapomnialas.

Albo zamiast/obok niego nianię. Wiem, że w Polsce to nadal mało popularne, bo albo ?nie stać nas? albo ?nie po to rodziłam dziecko, żeby siedziało z obcą babą?, ale kompletnie tego nie rozumiem. :)

w tej chwili calkowity koszt zatrudnienia niani na etacie to minimum 3300 zl (najnizsza krajowa) wlacznie ze skladkami etc. ja tam sie nie dziwie ze jednak stawiaja na zlobek.

Żeby realizować swoje hobby, pasje czy wyjść do kina to nie trzeba zatrudniać niani na cały etat.

to co sie z tym dzieckiem dzieje w ciagu dnia ? Jak rodzice sa w pracy ? W ciagu dnia niania/zlobek, a popoludniu znow niania? 

sa matki, ktore pewnie tak robia, natomiast rownie dobrze mozna sie ta opieka zmieniac z ojcem (jesli chodzi o czas na hobby). Gorzej z czasem tylko we dwoje, my z mezem niemalze tego nie mamy. Pytanie czy dziecko by chcialo zostac z taka opiekunka "z doskoku" ktora widzi np 2 razy w miesiacu.

Ja tylko odniosłam się do tego, że jeśli ktoś chce wygospodarować czas na samotne realizowanie swojego hobby to nie musi zatrudniać niani na cały etat. Sytuacje są różne.

I tak - dla mnie pierwszym wyborem jest oczywiście ojciec dziecka ale nie potępiałabym kogoś za to, że chce się trochę oderwać i organizuje dziecku dobrą opiekę. Jak ktoś zostawia dziecko raz w tygodniu z babcią to jest ok ale jak ktoś zostawi z dobrą nianią, zwłaszcza jak nie ma nikogo innego, to już jest wyrodną matką?

Pasek wagi

menot napisał(a):

Cyrica napisał(a):

menot, ale chodzi o to, że jak chcesz mieć życie 1:1 sprzed ciązy to fakt, nie da sie, co jest oczywiste. Natomiast zdolności adaptacyjne jakie człowiek posiada pozwalaja mu na nierezygnowanie z własnego sposobu życia tak całkowicie. I tak, osoba która lubi aktywność fizyczną i chce wykonywać aktywność typu sportowego, owszem bedzie miała utrudnione spedzenie kilku godzin na siłowni i codzienne wieczorne bieganie po stadionie. Ale w sumie nie wiadomo czy ona dalej chce biegać i targać, czy potrzebuje być aktywna. Jak sie uprze że albo siłka i bieganie albo nic, to faktycznnie przedupi w domu czas ze stratą, w drugim zaś przypadku pojdzie na babyjoge, zajecia w basenie, kupi rolki i wózek sportowy i sobie pośmiga. 

Podobnie bedzie z wiekszością spraw. Miałam fuche jak młody raczkował, mogłam czekać aż zasnie i siedziec po nocach, a ja siedziałam w dzien przy kompie mając go na widoku, albo troche w bujaku, albo przy stole obok dając stara klawiature do nasladowania, i śpiewałam o nawiewnikach osiowych na melodie róznych dzieciecych piosenek. Cokolwiek się weźmie na tapet, da się ogarnąć mniej lub bardziej satysfakcjonujący erzac. Zreszta różne etapy życia dziecka wymagają róznej adaptacji. Nie ma tak, że na 5-10 lat robisz przerwe od życia. Zyjesz. 

Da się ogarnąć, owszem. Ale znów ktoś próbuje mi powiedzieć, że powinnam być zadowolona bo inni są zadowoleni i powinnam się zaadaptować, bo inni się zaadoptowali i czują się fajnie. I powinnam chodzić na spacery zamiast uprawiać dyscyplinę, którą lubię, bo to są rzeczy dla matek z dziećmi. A jeśli czuję się smutna i znudzona, no to jest moja wina przecież, nie? W teorii - owszem, świetnie jest, jeśli człowiek się przystosuje i jest zadowolony. Autentycznie bardzo bym chciała potrafić się skupić, kiedy w tym samym pokoju bawi się małe dziecko i śpiewać mu piosenki pracując nad projektem, ale nie potrafię. Czułabym się świetnie nie cierpiąc, że wyglądam z roku na rok coraz bardziej jak zaniedbana matka polka. Miałabym łatwiejsze życie, gdybym lubiła jazdę na rowerze zamiast fechtunku i tak dalej. Moja adaptacja polega na tym, że przetrwałam, staram się nie dawać d. w pracy pasożytując na kolegach bez dzieci, staram się nadal ruszać, staram się nie spędzać czasu z dzieckiem totalnie na odwal się, staram się wieczorem posiedzieć z mężem i staram się czasem zrobić coś dla mojej własnej frajdy. Czy mój poziom zadowolenia z życia jest porównywalny do tego z przed ciąży? Nie, nie ma porównania. Wiadomo w jaką stronę. Miłość do dziecka to nie jest coś, co niweluje problemy, o których mówimy. Może gdyby ostatnie dwa lata na różnych polach mojego życia nie wyglądały tak, jak wyglądały, to nie miałabym takich przemyśleń, ale życie się potoczyło tak, jak się potoczyło. Może za rok, dwa, kiedy moja córka podrośnie też będzie inaczej. Na razie, w moich oczach, wracając znów do tematu dyskusji - nie, macierzyństwo w wielu kwestiach było dla mnie nie do pogodzenia z rozwojem osobistym w dziedzinach nie związanych z posiadaniem dziecka.

Ale decydując się na dziecko chyba byłaś świadoma, że jak się ono urodzi to Twoje życie się zmieni? Że dojdzie dużo nowych, absorbujących obowiązków?

Z Twoich wypowiedzi bije straszne rozgoryczenie, mam wrażenie, że skupiasz się tylko na tym czego teraz nie możesz. Spójrz na to z drugiej strony. Oczywiście - w szczególności jeszcze w momencie gdy dziecko jest całkowicie niesamodzielne i wymagające 24h opieki to jest ono pewnym ograniczeniem w tym sensie, że w tym okresie pewne rzeczy trudniej zrobić i osiągnąć, człowiek jest dużo bardziej zmęczony, trzeba trochę krócej spać. Ale decyzja o macierzyństwie nie oznacza braku spełnienia zawodowego i rozwoju samego siebie.

Pasek wagi

Przeczytaj jeszcze raz niektóre wypowiedzi tutaj - większość sprowadza się do argumentu o zdolnościach do planowania oraz o zdolności do przewidywania przyszłości i szacowania własnych możliwości adaptacyjnych. Nie uważam tego za osaczanie, bo nijak personalnie mnie nie ruszają internetowe komentarze (serio, dla mnie takie dyskusje to rozrywka, nawet jeśli piszę ostrzej), uważam po prostu, że jest w nich błędne założenie, że nie mając dziecka ma się bazę poznawczą do oszacowania jak bardzo potrafi się zmienić życie po dziecku i jak się do tego zaadaptujemy. Wg mnie się nie da, to jest ruletka.

Jeśli Cyrica nie piszesz konkretnie do mnie, to nie wyróżniaj mnie po imieniu i wtedy nie będę zakładać, że całe dwa akapity są konkretnie w odniesieniu do mojej sytuacji życiowej i do tego, co napisałam - i potraktuję je jako niezależny głos w dyskusji i nie będę czuła potrzeby tłumaczyć, że u mnie praca i zabawa z dzieckiem jednocześnie nie wchodzą za bardzo w grę. Jak widzisz rozgoryczenie nie wyklucza porozumienia, nie musisz tego zakładać na wstępie.

staram_sie napisał(a):

menot napisał(a):

Cyrica napisał(a):

menot, ale chodzi o to, że jak chcesz mieć życie 1:1 sprzed ciązy to fakt, nie da sie, co jest oczywiste. Natomiast zdolności adaptacyjne jakie człowiek posiada pozwalaja mu na nierezygnowanie z własnego sposobu życia tak całkowicie. I tak, osoba która lubi aktywność fizyczną i chce wykonywać aktywność typu sportowego, owszem bedzie miała utrudnione spedzenie kilku godzin na siłowni i codzienne wieczorne bieganie po stadionie. Ale w sumie nie wiadomo czy ona dalej chce biegać i targać, czy potrzebuje być aktywna. Jak sie uprze że albo siłka i bieganie albo nic, to faktycznnie przedupi w domu czas ze stratą, w drugim zaś przypadku pojdzie na babyjoge, zajecia w basenie, kupi rolki i wózek sportowy i sobie pośmiga. 

Podobnie bedzie z wiekszością spraw. Miałam fuche jak młody raczkował, mogłam czekać aż zasnie i siedziec po nocach, a ja siedziałam w dzien przy kompie mając go na widoku, albo troche w bujaku, albo przy stole obok dając stara klawiature do nasladowania, i śpiewałam o nawiewnikach osiowych na melodie róznych dzieciecych piosenek. Cokolwiek się weźmie na tapet, da się ogarnąć mniej lub bardziej satysfakcjonujący erzac. Zreszta różne etapy życia dziecka wymagają róznej adaptacji. Nie ma tak, że na 5-10 lat robisz przerwe od życia. Zyjesz. Hasztag covidowamatka.

Da się ogarnąć, owszem. Ale znów ktoś próbuje mi powiedzieć, że powinnam być zadowolona bo inni są zadowoleni i powinnam się zaadaptować, bo inni się zaadoptowali i czują się fajnie. I powinnam chodzić na spacery zamiast uprawiać dyscyplinę, którą lubię, bo to są rzeczy dla matek z dziećmi. A jeśli czuję się smutna i znudzona, no to jest moja wina przecież, nie? W teorii - owszem, świetnie jest, jeśli człowiek się przystosuje i jest zadowolony. Autentycznie bardzo bym chciała potrafić się skupić, kiedy w tym samym pokoju bawi się małe dziecko i śpiewać mu piosenki pracując nad projektem, ale nie potrafię. Czułabym się świetnie nie cierpiąc, że wyglądam z roku na rok coraz bardziej jak zaniedbana matka polka. Miałabym łatwiejsze życie, gdybym lubiła jazdę na rowerze zamiast fechtunku i tak dalej. Moja adaptacja polega na tym, że przetrwałam, staram się nie dawać d. w pracy pasożytując na kolegach bez dzieci, staram się nadal ruszać, staram się nie spędzać czasu z dzieckiem totalnie na odwal się, staram się wieczorem posiedzieć z mężem i staram się czasem zrobić coś dla mojej własnej frajdy. Czy mój poziom zadowolenia z życia jest porównywalny do tego z przed ciąży? Nie, nie ma porównania. Wiadomo w jaką stronę. Miłość do dziecka to nie jest coś, co niweluje problemy, o których mówimy. Może gdyby ostatnie dwa lata na różnych polach mojego życia nie wyglądały tak, jak wyglądały, to nie miałabym takich przemyśleń, ale życie się potoczyło tak, jak się potoczyło. Może za rok, dwa, kiedy moja córka podrośnie też będzie inaczej. Na razie, w moich oczach, wracając znów do tematu dyskusji - nie, macierzyństwo w wielu kwestiach było dla mnie nie do pogodzenia z rozwojem osobistym w dziedzinach nie związanych z posiadaniem dziecka.

Ale decydując się na dziecko chyba byłaś świadoma, że jak się ono urodzi to Twoje życie się zmieni? Że dojdzie dużo nowych, absorbujących obowiązków?

Z Twoich wypowiedzi bije straszne rozgoryczenie, mam wrażenie, że skupiasz się tylko na tym czego teraz nie możesz. Spójrz na to z drugiej strony. Oczywiście - w szczególności jeszcze w momencie gdy dziecko jest całkowicie niesamodzielne i wymagające 24h opieki to jest ono pewnym ograniczeniem w tym sensie, że w tym okresie pewne rzeczy trudniej zrobić i osiągnąć, człowiek jest dużo bardziej zmęczony, trzeba trochę krócej spać. Ale decyzja o macierzyństwie nie oznacza braku spełnienia zawodowego i rozwoju samego siebie.

No pewnie, covidu i śmierci rodzica nie przewidziałam. Wielu rzeczy nie przewidziałam. Dużo spraw poszło lepiej niż obstawiałam, ale nie o tym jest ten temat, temat jest o łączeniu samorozwoju z macierzyństwem - co mi osobiście wychodzi pi razy drzwi kiepsko. Albo inaczej, wychodzi mi znośnie, ale z dużo większym wysiłkiem włożonym, co ciągle sprawia, że pytam się siebie samej, czy faktycznie warto. A jeśli nie warto, to co odpuścić i jakim kosztem?

Oczywiście sama zakładam, że najgorsze mam za sobą i będzie lepiej, ale mam też świadomość, że w mojej konkretnej profesji sam fakt, że nie jestem totalnie elastyczna godzinowo zawsze będzie rzucać się cieniem na moje możliwościach rozwoju. Zawsze - to jest nie do przeskoczenia. I tak dalej i tak dalej.

Nie napisałam nigdzie, że macierzyństwo to zawsze brak spełnienia i brak opcji rozwoju. Napisałam, że DLA MNIE, jak na razie, tak właśnie było/jest. Tu staram się nie generalizować. Generalizuję mówiąc, że macierzyństwo jest nieprzewidywalne i nawet będąc świetnym planerem można się przejechać na sprawach, których totalnie się nie brało pod uwagę. I dlatego, będąc bardzo skupionym na pracy, zainteresowaniach czasochłonnych hobby nie posiadanie dziecka może być sensownym pomysłem na życie. Nie zachęcam, przed ciążą uważałam, że zdecydowana niechęć do posiadania dzieci jest dziwna, ale teraz mam więcej zrozumienia dla takich wyborów.

Dodam jeszcze, że zgadzam się z Cyricą, że pewne rzeczy się zdarzają bo się zdarzają i człowiek idzie z prądem (mam na myśli związek z drugą osobą), ale akurat decyzja o ciąży, przy coraz bardziej skutecznej antykoncepcji z reguły jest świadoma.

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.