W lokalnych imprezach najbardziej lubię drogę na nie i to pierwsze 15 minut. I drogę powrotną. Tym razem to było ponad 15 km przez puste łąki i pastwiska (drogi w większości są gładkie, asfaltowe). Od wielkiego dzwonu jakieś gospodarstwo. Czasami dom drewniany, raz z wysoką kupą gnoju na podwórku i stawikiem brunatnej, śmierdzącej cieczy obok.
A na "wiankach" chmury burzowe sobie poszły, piękne słońce, stado kajaków i motorówki. Alpaki na smyczy (o tej godzinie to jeszcze taka rodzinna część imprezy, zabawa zaczyna się później). Święcenie Łodzi już się skończyło, trafiłam na przejazd panów z lokalnego klubu motocyklowego. Starszawi i bardzo brzuchaci, narobili huku i smrodu. Potem występ zespołu śpiewającego piosenki o miłości, zaręczynach i wiankach. Pod lasem stoiska z biżuterią, kapeluszami i jedzeniem przygotowanym przez koła gospodyń z okolicznych wsi. Wszystko bardzo słodkie albo tłuste, albo jedno i drugie np chałwa w 10 odmianach. I piwo. Większość ludzi wystrojona i bardzo mocno otyła, w różnym stylu otyła. Ja jak przybysz z innego świata, nie mam pojęcia jak wygląda tu codzienne życie, od jesieni do wiosny np w tych domach pośrodku łąk. Ze stadem krów za ścianą.
Panowie szarmancko unosili mi taśmy zagradzające drogę, żebym mogła przejechać. Jeden, młodszy sporo od mojego syna, powiedział mi - dwa razy! "Jaka pani jest piękna kobieta". Taki to świat tu
Poniedziałek: 20 km rower + 45 min siłownia
Wtorek: 25 km rower
Środa: 38 km rower + 0,5 siłownia
Czwartek: 20 km rower 0,5h siłownia
Piątek - niedziela: 145 km