Temat: Do tych kobiet, które postawiły dla siebie

Chciałabym porozmawiać z Wami, a zwłaszcza z tymi kobietami, które świadomie nie weszły w związek małżeński ani nie założyły rodziny. Czy gdybyście mogły pokierowałybyście swoje życie inaczej? Czy jest to według Was oznaka egoizmu ? Czy zawsze w życiu liczyłyście na siebie i to siebie stawiałyście na pierwszym miejscu ?

Nie zawsze nasze życie układa się w takie proste schematy, które są powszechne, czyli skończenie studiów, dobra praca, mąż plus dzieci i duży dom...

Coraz więcej kobiet, które przez trudne doświadczenia w życiu, wolą skupić się na sobie, swojej pracy, pasji... chciałabym tutaj porozmawiać z takimi kobietami. Czy marzyłyście o rodzinie? O dzieciach ? Czy o zupełnie innych rzeczach...

staram_sie napisał(a):

menot napisał(a):

hahah, wiadomo, że czynniki psychologiczne mają na to wpływ. I feedback otoczenia - w samym tym temacie masz jednocześnie komentarz, który cię opieprzy, że planujesz za dużo i dlatego ci nie wychodzi i tak, który ci wytłumaczy, że wszystko źle zaplanowałaś i jak zaplanujesz lepiej, to będzie super :)To jest combo, które zlewa się w jedno, ciężko wyszczególnić co konkretnie jest zapalnikiem i w jakim stopniu. Ostatnio rozmawiałam o tym z mężem. Że każda sytuacja z osobna, czy też każdy aspekt "macierzyństwa" z osobna jest do ogarnięcia, problem jest, kiedy wszystko się nawarstwia.Irytacja ze spraw logistycznych, irytacja, kiedy mimo wysiłku jednak nie udaje się uszczknąć czasu na te aktywności, na których nam zależy, bo wydarzyło się po drodze coś totalnie nieprzewidywalnego i w sumie błahego - po raz kolejny. Człowiek jest zdenerwowany i chce się zrelaksować, a nie może, bo musi się zajmować dzieckiem...co czasem nawet nie jest specjalnie przyjemne, jak sobie przypomnę okres histeryczny mojej córki, kiedy chodziłam jak na ostrzu noża, bo każdy mój błąd kończył się godzinnym wyciem kilka razy na dobę (to stres związany z dzieckiem per se - dziękuję Bogu, że z tego wyrosła, bo ciężko było ją lubić). Te napięcia przekładają się na relacje w związku, na stosunek do dziecka i tak dalej i tak dalej.I tak to sobie idzie. Pewnie każdy odbiera to inaczej, ale rozmawiając z koleżankami to jest spora część macierzyństwa, o której się raczej nie mówi, bo z reguły feedback nie jest satysfakcjonujący, człowiek kończy tłumacząc się nie wiadomo po co. Więc w temacie - po urodzeniu dziecka jestem bardziej zorganizowana i twardsza, wrażliwsza. Ale też mniej elastyczna, dużo mniej skłonna inwestować czas prywatny w doszkalanie i pracę. Obiektywnie mam dużo mniej czasu na rozwój, z kilku rzeczy, niektórych bardzo ważnych, musiałam zrezygnować bo albo nie miałam czasu wcale, albo nie byłam wstanie wydrapać jakiejś jednej, konkretnej godziny w tygodniu na planowane lekcje czy kursy itd. Rodzicielstwo nie wpłynęło, mam nadzieję, na jakość mojej pracy, ale sprawiło, że jest bardziej stresująca i za pewne ograniczyło moje możliwości rozwijania się poza konkretny zakres działań, które wykonuję w ramach projektów. Co mam wrażenie ugryzie mnie w d..ę w przyszłości.

zapytam Cię o jeszcze jedno - czy ojciec Twojego dziecka ma tak samo?

On bardzo lubi dzieci. A już swoją córkę to do szaleństwa. W kwestii spóźniania się i odpowiedzialności za innych ma tak samo jak ja, ale generalnie jest bardziej zrelaksowany życiowo.

No i jego praca jest specyficzna, dziecko w sumie nie wpływa na jego opcje kariery w żaden sposób, nie wypływa na jego projekty, bo one są bardziej rozłożone w czasie itd. Nie ma za bardzo porównania. Jego hobby też są do pewnego stopnia bardziej kompatybilne. Część realizuje na urlopach, część wymaga komputera i tyle. Ale widzę, że jego też boli, że jest zbyt zmęczony na sport. Strasznie marudzi, że utył. Że musi sobie limitować czas na gry komputerowe, czy że jeden film ogląda przez tydzień, bo zasypia po kwadransie.To nie jest tak, że tylko ja dostałam po dupie.

Co nie zmienia faktu, że gdybym ja nie odprowadzała dziecka do szkoły i nie odbierała, to by był w dupiu, bo przy jego godzinach pracy nijak nie da się tego ogarnąć. Jakbyśmy oboje pracowali w tym samym miejscu, to płacilibyśmy niańce za half time.

To nie są problemy, które można rozwiązać jakąś jedną oczywistością, typu mąż cię wykorzystuje, twoja praca jest beznadziejna czy coś tam jeszcze. Gdyby tak było, to bym wpadła na to rozwiązanie bez pomocy forum :D

Te dziecięce pytania to taki okres w życiu. Moja córka tak miała - u niej to z kolei było rekurencyjne "a dlaczego" - odpowiedź -> "a dlaczego?" -> kolejna odpowiedź, bardziej precyzyjna -> "a dlaczego?" -> jeszcze bardziej precyzyjna odpowiedź -> "a dlaczego?" -> aksjomat, dogmat, prawda w stylu "bo tak już jest" -> "a dlaczego?" -> rodzic się zawiesza;) a godzinę później to samo pytanie i ta sama ścieżka odpowiedzi, bo dziecko zapomniało. Zawsze się starałam, odpowiadałam wiedząc, jakie ważne jest dla dziecka zgłębianie wiedzy. Czasem mnie to setnie bawiło, czasem traktowałam to jako bardzo dobrą rozrywkę intelektualną, czasem nieziemsko wręcz denerwowało (szczególnie, jak czas na spiralę pytań np. wyrywał mnie z wywołanego jakimś bardzo złożonym problemem transu przy pracy zdalnej).

@menot: Twoje dziecko jest jeszcze dość małe, prawda? Pocieszający jest fakt, że jak dziecko wyrasta, to możesz coraz więcej, i więcej. Kontakt też łapie się lepszy (póki co tak twierdzę, do czasu, aż moje dzieci wejdą w wiek nastoletni, co - zważając na niektóre z ich cech charakteru - będzie bardzo bolesne zarówno dla nich, jak i dla mnie i mojego związku). 

@Cyrica: zgodzę się z ideą "wystarczająco dobrej matki", sama staram się to kultywować. Z tym, jak już zostało napisane - czasem to i tak za wiele. Fakt, dziecko musi widzieć, że matka też ma wady, że ma gorsze dni, że nie jest maszyną do spełniania zachcianek, ale też potrzebuje czasem pomocy. Gorzej, jak człowiek z różnych przyczyn przestaje być "wystarczająco dobry" i zamienia się w marudne, ciskające gromami straszydło, którym sam by gardził. 

Mój maż ją uwielbia :D To taka książkowa relacja, surowy patriarchalny ojciec i ukochana córeczka, która z nim robi co jej się tylko podoba. Jak czasem mam ochotę rzucić tego chłopa w cholerę, to jak na nich razem patrzę, to po prostu sobie nie wyobrażam, że mogliby nie być razem. Jak mam zły dzień, to mnie to wkurza, zazdroszczę i mam poczucie winy, a jak mam dobry, to się roztkliwiam.

Czasem się czuję jak to straszydło. Walczę, ale bosh, ciężko. liczę na to, że jak małej minie wiek tego takiego trochę bezsensownego drążenia, które mnie męczy i nudzi i ta komunikacja będzie bardziej...konkretna z perspektywy osoby dorosłej, to będzie łatwiej. Tzn już jest łatwiej, każdy rok jest łatwiejszy, najgorzej było w przedziale 1-2,5, kiedy dostawałam świra. Z resztą moje dziecko też, bo walczyło z zaadaptowaniem się do domu, który jest 3 języczny. To nie ma prawa być proste.

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.