- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
21 września 2020, 14:25
Poszłybyście do psychiatryka mając dwójkę małych dzieci (do 5 lat) i męża?
Generalnie na początku roku trafiłam do internisty który w trybie pilnym skierował mnie do psychiatry. Psychiatra stwierdził depresję i podejrzenie ED, przepisał leki, 3 tyg zwolnienia i koniecznie psychoterapię. Zasugerował szpital, ale się nie zgodziłam (bo dzieci). Na początku byłam dumna, że zawalczyłam o siebie. Potem się poddałam, odstawiłam leki, uznałam, że co ma być to będzie. W połowie roku wróciłam do tabletek natomiast ich działanie odczuwałam może przez 2 miesiące. Potem jakby przestały działać. Zaczęło się znowu robić tragicznie. We wrześniu w końcu trafiłam do psychoterapeuty. Jestem po dwóch sesjach. Terapeutka uznała, że bardzo ciężko będzie mi ruszyć, bo choroba jest za silna. Muszę albo zmienić leki albo zastanowić się nad szpitalem. Miałam koniecznie przyspieszyć wizytę u psychiatry, ale nie było miejsc. 3 ostatnie tygodnie to stagnacja. W tym tygodniu w końcu mam psychiatrę i nie mam pojęcia co robić. Myśli samobójcze mam praktycznie non stop, a moje dni wyglądają tak, że wstaje, piszę minuta po minucie jak spędzę dzień, a potem cieszę się, że przetrwałam. Jakoś.
Pracuje. Pełnię funkcję kierowniczą. W pracy jestem tak zablokowana emocjonalnie, że większość się niczego nie domyśla. Kłamię. Że się przewróciłam, że kot mnie podrapał (samookaleczam się). Ostatnio ktoś zażartował, że się pocięłam. Ten pomysł się wydał wszystkim tak abstrakcyjny, że wszyscy zaczęli się śmiać. Ja też. Z jednej strony przeraża mnie szpital, a z drugiej chyba jeszcze bardziej przeraża mnie "jutro". Mam wrażenie, że dłużej tej czerni nie zniosę :(
Przed dziećmi udaje. Wydają się być szczęśliwe. Są otwarte. Mąż bardzo mnie wspiera. A ja się czuję jak się czuję. Nie mogę tego znieść. Nienawidzę się.
Wiersze z wątkami samobójczymi pisałam w wieku 14 lat. Potem 2 lata anoreksja, 3 bulimia. Wszystko było "leczone" siłowo przez rodziców
- jak nie zjesz to nie wyjdziesz z pokoju
- wchodź na wagę, jak schudłaś to pojedziesz do wariatkowa dla takich idiotek jak ty). O bulimii nawet nie wiedzieli. Czekałam aż wyjdą, Piekłam po 4-5 blach ciasta. Potem wymiotowałam.
Do lekarza trafiłam dopiero teraz. Interniście powiedziałam tylko, że chce coś na uspokojenie, bo moje dziecko po raz n-ty jest chore, a ja się boję, że tego nie zniosę. Po 10 latach od początku anoreksji odważyłam się poprosić kogokolwiek o jakąkolwiek pomoc. Koszmarnie dużo mnie to kosztowało. Mam wrażenie, że jestem już tak bardzo wypruta z jakichkolwiek sił, że faktycznie do tego szpitala trafić powinnam. Z drugiej strony te głosy z mojej głowy, żebym się w końcu ogarnęła... :(
Może znacie jakieś opinie na temat szpitali w Wawie?
21 września 2020, 17:58
własnie tym bardziej bym poszła majac małe dzieci. Ewidentnie sama nie umiesz sobie poradzić, więc warto skorzystać z pomocy specjalistów 24h/dobę. Jest szansa, ze coś sie zmieni na lepsze i to będzie też lepsze dla dzieci w perspektywie długofalowej.
21 września 2020, 17:59
A jakbyś miała poważne problemy z sercem, to poszłabyś się położyć na kardiologii, czy ryzykowałabyś to, że z dnia na dzień może być coraz gorzej i w końcu nie dadzą radży Cię odratować? Choroba to choroba, niezależnie od tego czy chodzi o serce, wątrobę, czy psychikę.
Dokładnie. Nie zastanawiaj się! Życzę Ci zdrowia.
21 września 2020, 18:06
Moja matka w wieku 42 lat zmarła na nowotwór. Zdiagnozowano go, gdy było praktycznie za późno na jakiekolwiek sensowne leczenie. Rok walczyliśmy, ale choroba zgasiła jej życie. Z tym, że to nie prawda. Pół roku po śmierci mamy znalazłam jej dokumentację medyczną w schowku. Ona wiedziała o nowotworze co najmniej 5 lat wcześniej. Odmówiła leczenia. Nikomu o chorobie nie powiedziała. Tak samo, jak o wieloletniej depresji. Odmowa leczenia była formą cichego rozciągniętego w czasie samobójstwa. Wszystko musiała zaplanować. Zabiła się tak, aby w nikim nie pozostawić wyrzutów sumienia i poczucia winy. Wiem, że miała trudne życie z agresywnym mężem alkoholikiem i czwórką dzieci. Rozumiem, że ta śmierć to była ucieczka z piekła. A jednak nie potrafię jej wybaczyć tej decyzji. A minęło 18 lat odkąd wiem jak było naprawdę. Chciałabym wybaczyć i zaakceptować, ale to bardzo głęboko tkwi we mnie. Że mnie zostawiła.Zastanów się, czy chcesz podobną historię zafundować swoim dzieciom.
Nawet nie potrafię sobie wyobrazić jak bardzo jest Ci trudno :( przykro mi. Przepracowałas to na terapii?
Nie chce im nic fundować dlatego jestem. Żyje. Natomiast nie wiem czy jestem gotowa żyć w takim stanie kolejnych x lat dla nich. To jest po prostu za trudne. Przerażające. Do tego mam w sobie taką presję, że jak mam się poddać to teraz. Póki mało pamiętają. Zeby choć trochę oszczędzić im cierpienia. Mam żal do losu, bo wierzyłam, że będę normalna, że dam radę. Nie chciałam wierzyć w żadne depresje. W głowie miałam głównie, że w życiu trzeba byc twardym, a nie miękkim, bo to żałosne. Z tą dwójką dzieci u boku napisałam inżyniera. Mimo, że w drugiej ciąży znowu przestałam jeść nadal wierzyłam, że jestem silna i sobie poradzę.
A teraz to jakaś klęska. Odkąd psychiatra stwierdził, że jestem w tragicznym stanie to czuje się jak dziecko które jedyne czego pragnie to, żeby je ktoś przytulił i odebrał od niego cała tą odpowiedzialność. Za siebie, za dzieci, za przyszłość.
27 lat się trzymałam, natomiast teraz leżę i kompletnie nie mogę się podnieść.
I te ciągłe myśli. Cokolwiek bym nie robiła to w głowie mam tylko, że to przecież nie ma sensu. I tak wszyscy umrą, więc po co to ciągnąć? Dzieci będą cierpieć, ale też umrą, mąż, po co w zasadzie to wszystko? Po co ten teatr zwany życiem?
Strasznie nie mam już siły.
21 września 2020, 18:17
jestes bardzo ciezko chora, nawet nie zastanawiam sie, nie zwlekaj tylko porozmawiac z mezem, powiedz mu to co napisalas albo pokaz ta rozmowe i natychmiast szukaj pomocy. Natychmiast, bo moze byc za pozno. Moja corka leczyla sie ok 2 lata. Jestem teraz szczesliwa Mama. Tamten rozdzial jest zamkniety. Nie zwlekaj, tam ci pomaga, tam nie bedziesz musiala byc silna, nie bedziesz musiala nic, dojdziesz krok po kroku do stabilizacji i bedziesz szczesliwa. Uwierz ze to mozliwe choc teraz wydaje sie ze nie. Pisz tutaj, rozmawiac z bliskimi.
21 września 2020, 18:23
Nawet nie potrafię sobie wyobrazić jak bardzo jest Ci trudno :( przykro mi. Przepracowałas to na terapii?Nie chce im nic fundować dlatego jestem. Żyje. Natomiast nie wiem czy jestem gotowa żyć w takim stanie kolejnych x lat dla nich. To jest po prostu za trudne. Przerażające. Do tego mam w sobie taką presję, że jak mam się poddać to teraz. Póki mało pamiętają. Zeby choć trochę oszczędzić im cierpienia. Mam żal do losu, bo wierzyłam, że będę normalna, że dam radę. Nie chciałam wierzyć w żadne depresje. W głowie miałam głównie, że w życiu trzeba byc twardym, a nie miękkim, bo to żałosne. Z tą dwójką dzieci u boku napisałam inżyniera. Mimo, że w drugiej ciąży znowu przestałam jeść nadal wierzyłam, że jestem silna i sobie poradzę.A teraz to jakaś klęska. Odkąd psychiatra stwierdził, że jestem w tragicznym stanie to czuje się jak dziecko które jedyne czego pragnie to, żeby je ktoś przytulił i odebrał od niego cała tą odpowiedzialność. Za siebie, za dzieci, za przyszłość.27 lat się trzymałam, natomiast teraz leżę i kompletnie nie mogę się podnieść. I te ciągłe myśli. Cokolwiek bym nie robiła to w głowie mam tylko, że to przecież nie ma sensu. I tak wszyscy umrą, więc po co to ciągnąć? Dzieci będą cierpieć, ale też umrą, mąż, po co w zasadzie to wszystko? Po co ten teatr zwany życiem?Strasznie nie mam już siły.Moja matka w wieku 42 lat zmarła na nowotwór. Zdiagnozowano go, gdy było praktycznie za późno na jakiekolwiek sensowne leczenie. Rok walczyliśmy, ale choroba zgasiła jej życie. Z tym, że to nie prawda. Pół roku po śmierci mamy znalazłam jej dokumentację medyczną w schowku. Ona wiedziała o nowotworze co najmniej 5 lat wcześniej. Odmówiła leczenia. Nikomu o chorobie nie powiedziała. Tak samo, jak o wieloletniej depresji. Odmowa leczenia była formą cichego rozciągniętego w czasie samobójstwa. Wszystko musiała zaplanować. Zabiła się tak, aby w nikim nie pozostawić wyrzutów sumienia i poczucia winy. Wiem, że miała trudne życie z agresywnym mężem alkoholikiem i czwórką dzieci. Rozumiem, że ta śmierć to była ucieczka z piekła. A jednak nie potrafię jej wybaczyć tej decyzji. A minęło 18 lat odkąd wiem jak było naprawdę. Chciałabym wybaczyć i zaakceptować, ale to bardzo głęboko tkwi we mnie. Że mnie zostawiła.Zastanów się, czy chcesz podobną historię zafundować swoim dzieciom.
Ale przecież to wszystko co złe może się skończyć. Przy pomocy terapii i dobrze dobranych leków. Od tego właśnie są specjaliści na oddziałach szpitalnych. Idź, zrób co Ci się należy i weź to na co masz szansę. Idź.
21 września 2020, 18:31
Wylamie sie. Nie poszlabym. Szukalabym innego psychoterapeuty. Innego psychiatry. Innych tabletek. Co najmniej kilka mscy - pol roku na terapii u jednego dobrze dobranego psychoerapeuty i tabletkach dluzej a nie 2 miesiace z jakimis przerwami. Do tego Neurolog i rezonans mozgu. Znam przypadki ktore trafily do szpitala psychiatrycznego. Po powrocie to nie są ci sami ludzie. Moze sie nie zabili ale sa otumanieni, z czasem coraz bardziej. Dlatego dla mnie to by byla ostatecznosc.
21 września 2020, 18:41
w takim stanie, jeśli sie nie zaczniesz leczyc porządnie, to zeby ci sie małżeństwo nie posypalo i maz ci wezmie dzieci. Nie pisze tego tego złośliwie, zeby dokopać, tylko zasugerowac co moze byc, jesli ci sie pogorszy a maz straci cierpliwość
21 września 2020, 18:43
Wylamie sie. Nie poszlabym. Szukalabym innego psychoterapeuty. Innego psychiatry. Innych tabletek. Co najmniej kilka mscy - pol roku na terapii u jednego dobrze dobranego psychoerapeuty i tabletkach dluzej a nie 2 miesiace z jakimis przerwami. Do tego Neurolog i rezonans mozgu. Znam przypadki ktore trafily do szpitala psychiatrycznego. Po powrocie to nie są ci sami ludzie. Moze sie nie zabili ale sa otumanieni, z czasem coraz bardziej. Dlatego dla mnie to by byla ostatecznosc.
Nie wiem ile trzeba mieć siły, żeby w tym stanie szukać, grzebać, czekać. Gdzie każdy dzień to koszmar. Leki biorę od maja bez przerwy. Może trzeba sprawdzić inne natomiast najpierw muszę zejść z tych, żeby spróbować innych. Nie mam odwagi tego zrobić. I na ten moment jedyne o czym marzę to żeby mnie ktoś otumanił. Żeby już nie myśleć...
21 września 2020, 18:43
Idź do tego szpitala. Pozwól sobie pomóc. Jeśli nie że względu na siebie, to dla męża i dzieci. Oni cię potrzebują, kochają cię. Jesteś dla nich bardzo ważna. Chcą twojego szczęścia. Zostawiając sprawy takimi, jakimi są dzisiaj, w końcu prawdopodobnie doprowadzisz do sytuacji skrajnej, gdy wyłączą ci się wszelkie instykty odpowiedzialne za przetrwanie. Co wtedy stanie się z twoim mężem? Wyobraź sobie jego rozpacz i żal. Co stanie się z dziećmi? Jak wpłynie to na ich życie?
21 września 2020, 18:48
w takim stanie, jeśli sie nie zaczniesz leczyc porządnie, to zeby ci sie małżeństwo nie posypalo i maz ci wezmie dzieci. Nie pisze tego tego złośliwie, zeby dokopać, tylko zasugerowac co moze byc, jesli ci sie pogorszy a maz straci cierpliwość
To jest cudowny człowiek. Kochamy się. Jeśli "zabierze mi" dzieci to tak naprawdę tylko z korzyścią dla nich. Zresztą ja mu mowie wprost, że uważam, że dzieci i on zasługują w życiu na coś więcej niż porąbana ja. Zresztą jednym z argumentów w mojej głowie jest własnie to, że jakbym odeszła to może mój mąż mógłby poszukać kogoś na kogo zasługuje.