- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
22 listopada 2019, 15:28
Wiem, że wiele z Was mieszka za granicą. Czy od czasu, jak wyjechałyście z kraju udało Wam się nawiązać jakieś przyjaźnie? Macie znajomych, z którymi regularnie spotykacie się na kawę czy drinka? Jak się poznaliście?
Ostatnio, po 3 latach na emigracji zaczęło mi być tęskno do ludzi. Ze względów na odległość nie mogę się spotykać z moimi dawnymi znajomymi tak często, jakbym chciała. Tutaj natomiast ciężko mi kogoś poznać. W pracy rotacja ludzi jest ogromna, zazwyczaj są to osoby duże starsze ode mnie, często też tworzą się grupki osób o tym samym pochodzeniu. O ile w pracy z ludźmi się dogadujemy jako tako, to rzadko zdarza się, że ten kontakt jest tak dobry, żeby się umówić na jakiś fajny wieczór.
Kiedyś czytałam posta o poznawaniu nowych znajomych po studiach i były rady, żeby chodzić w różne miejsca, mieć zainteresowania i zanjomi sami cię znajdą. Ja w miarę regularnie jestem na siłowni, był czas, kiedy chodziłam na pole dance. Ale przecież nie powiem do totalnie obcej kobiety "Ej, poszłabyś ze mną na piwo po treningu" :D
Chętnie poczytałabym Wasze historie, jak Wy zdobyłyście znajomych na emigracji :)
23 listopada 2019, 04:45
Ja raczej nie lubię mieć znajomych. ;) Dużo czasu poświęcam na pracę, a wolne chwile spędzam z mężem, czasami także z jego rodziną, czy też rozmawiając online z rodzicami lub jedynym z moich trzech przyjaciół. Albo po prostu zajmując się swoimi sprawami. Nie mam ani czasu, ani ochoty na znajomych. Ponieważ mieszkamy w wyjątkowo przyjemnym miejscu, co kilka tygodni odwiedzają nas różni znajomi mojego męża i wtedy spędzam z nim kilka godzin. To mi wystarczy. W Panamie jest nieduża Polonia, która próbowała mnie zaangażować w życie społeczności, ale ja jestem bardzo aspołeczna i konsekwentnie się nie integruję. :p
23 listopada 2019, 08:20
Trochę rozumiem barierę językową. Ja mieszkam w Holandii, więc kultura niby zbliżona do naszej. Jednak z tego, jak obserwuję Holendrów, to wygląda to tak: wychodzimy na fajkę w pracy w 2 osoby, fajnie gadamy, temat się kręci. Nagle przychodzi drugi Holender i zaczynają gadać po holendersku, mając gdzieś, że ja 50% nie rozumiem. A doskonale wiem, że przecież mówią po angielsku. Ja nawet siedząc w polskim gronie, jeżeli ktoś się przysiada, to staram się, żeby jakoś czuł się "włączony" w towarzystwo, co jakiś czas zagaduję itd. Oni mają na to wywalone.Mieszkam w Chinach gdzie imigrantow jako takich w zasadzie nie ma, kazdy tu jest expatem i tylko tymczasowo. Paszportow nie rozdaja a o pozwolenie o prace i nowa wize trzeba ubiegac sie co roku. Nawet jak sie wejdzie w zwiazek malzenski z lokalsem to sie albo ma prawo pobytu jako wspolmazonek, ktore co roku sie odnawia i na ktorym nie mozna pracowac albo wize pracownicza tak jak wszyscy inni. W efekcie malo ludzi zostaje na dluzej i jest ciagla rotacja. To z jednej strony przeszkadza w budowaniu przyjazni ale z drugiej strony ulatwia poznawac nowych ludzi bo jak juz sie widzi drugiego expata na ulicy (a bialego widac od razu na tle lokalsow) to nie dziwi jak chce zagadac i wszyscy jakos lgniemy do siebie. Na to pytanie o wyjscie na piwo nikt by tutaj nie robil duzych oczu. Mnostwo ludzi z calego swiata tak poznalam ale wiekszosc sie gdzies rozjezdza predzej czy pozniej. Z lokalsami raczej trudno sie asymilowac, za duzy culture clash i bariera jezykowa.Kiedys jak mieszkalam w UK to najwiecej znajomych mialam z pracy i przez lokalnego ex chlopaka.
Ale czemu ty się dziwisz, mieszkasz w Holandii, gdzie ludzie mówią po holendersku. Jak ja przyszłam do mojej pracy to za moje przeszkolenie odpowiedzialna była inna polka, która wszystko tłumaczyła mi po niemiecku. To był mój problem , że nie znałam biegle tego języka. Nie rozumiałam jakiegoś słowa to się pytałam,.z resztą do tej pory tak robię i żyje. Na tych moich "praktykach" pan Niemiec znał dobrze angielski, bo próbowałam na początku tak się z nim komunikować, ale bardzo szybko zrozumiałam, że muszę mówić się jak reszta społeczeństwa.
Edytowany przez Krummel 23 listopada 2019, 08:21
23 listopada 2019, 09:01
Ale czemu ty się dziwisz, mieszkasz w Holandii, gdzie ludzie mówią po holendersku. Jak ja przyszłam do mojej pracy to za moje przeszkolenie odpowiedzialna była inna polka, która wszystko tłumaczyła mi po niemiecku. To był mój problem , że nie znałam biegle tego języka. Nie rozumiałam jakiegoś słowa to się pytałam,.z resztą do tej pory tak robię i żyje. Na tych moich "praktykach" pan Niemiec znał dobrze angielski, bo próbowałam na początku tak się z nim komunikować, ale bardzo szybko zrozumiałam, że muszę mówić się jak reszta społeczeństwa.Trochę rozumiem barierę językową. Ja mieszkam w Holandii, więc kultura niby zbliżona do naszej. Jednak z tego, jak obserwuję Holendrów, to wygląda to tak: wychodzimy na fajkę w pracy w 2 osoby, fajnie gadamy, temat się kręci. Nagle przychodzi drugi Holender i zaczynają gadać po holendersku, mając gdzieś, że ja 50% nie rozumiem. A doskonale wiem, że przecież mówią po angielsku. Ja nawet siedząc w polskim gronie, jeżeli ktoś się przysiada, to staram się, żeby jakoś czuł się "włączony" w towarzystwo, co jakiś czas zagaduję itd. Oni mają na to wywalone.Mieszkam w Chinach gdzie imigrantow jako takich w zasadzie nie ma, kazdy tu jest expatem i tylko tymczasowo. Paszportow nie rozdaja a o pozwolenie o prace i nowa wize trzeba ubiegac sie co roku. Nawet jak sie wejdzie w zwiazek malzenski z lokalsem to sie albo ma prawo pobytu jako wspolmazonek, ktore co roku sie odnawia i na ktorym nie mozna pracowac albo wize pracownicza tak jak wszyscy inni. W efekcie malo ludzi zostaje na dluzej i jest ciagla rotacja. To z jednej strony przeszkadza w budowaniu przyjazni ale z drugiej strony ulatwia poznawac nowych ludzi bo jak juz sie widzi drugiego expata na ulicy (a bialego widac od razu na tle lokalsow) to nie dziwi jak chce zagadac i wszyscy jakos lgniemy do siebie. Na to pytanie o wyjscie na piwo nikt by tutaj nie robil duzych oczu. Mnostwo ludzi z calego swiata tak poznalam ale wiekszosc sie gdzies rozjezdza predzej czy pozniej. Z lokalsami raczej trudno sie asymilowac, za duzy culture clash i bariera jezykowa.Kiedys jak mieszkalam w UK to najwiecej znajomych mialam z pracy i przez lokalnego ex chlopaka.
Staram się uczyć języka, używam kiedy czuję się na siłach, ale do poziomu takiego, żeby luźno pogadać o pierdołach sporo mi jeszcze niestety brakuje.
23 listopada 2019, 09:11
Mieszkalam w Danii jakiś czas i pamiętam że wtedy po prostu zapraszałam ludzi z pracy do siebie na kolację. Pozbiej były rewizyty i tak się zaczęło
23 listopada 2019, 09:18
Wiesz, jednak mnie mega kopa dało to, że nikt inaczej nie chciał się ze mną komunikować. Nie rozumiałam czegoś to się pytałam, lazilam ze słownikiem w torebce, mówiłam rozmówcy, że może mnie swobodnie poprawiać jeśli coś źle powiem (bo ludzie często boją się to robić w obawie, że zostanie to źle odebrane) i jakoś poszlo. Nauczysz się szybciej obcego języka mówiąc i słuchając , a i szybciej się zintegrujesz i sytuacja wspomniana przez Ciebie wyżej nie będzie taka krytyczna. Po za tym weź pod uwagę, że gdy coś tam już mówisz po holendersku to ludzie wychodzą z założenia, że ich rozumiesz, ponieważ operujesz tym językiem, nie ważne w jakim stopniu. Przynajmniej mnie się tak wydaje, bo gdybym stała w Polsce z koleżanką z Polski i podszedłby do nas jakiś osobnik, który trochę się komunikuje po naszemu to nie przechodzilabym na wszystkim znany angielski.
23 listopada 2019, 09:41
Wiesz, jednak mnie mega kopa dało to, że nikt inaczej nie chciał się ze mną komunikować. Nie rozumiałam czegoś to się pytałam, lazilam ze słownikiem w torebce, mówiłam rozmówcy, że może mnie swobodnie poprawiać jeśli coś źle powiem (bo ludzie często boją się to robić w obawie, że zostanie to źle odebrane) i jakoś poszlo. Nauczysz się szybciej obcego języka mówiąc i słuchając , a i szybciej się zintegrujesz i sytuacja wspomniana przez Ciebie wyżej nie będzie taka krytyczna. Po za tym weź pod uwagę, że gdy coś tam już mówisz po holendersku to ludzie wychodzą z założenia, że ich rozumiesz, ponieważ operujesz tym językiem, nie ważne w jakim stopniu. Przynajmniej mnie się tak wydaje, bo gdybym stała w Polsce z koleżanką z Polski i podszedłby do nas jakiś osobnik, który trochę się komunikuje po naszemu to nie przechodzilabym na wszystkim znany angielski.
W sumie wiem, co masz na myśli, chociaż że mnie takie dziwadło, że wolę rozmawiać po angielsku niż takim lamanym polskim 😉
Ale fakt, język jest ważny. Może trochę mi wypaczyl obraz fakt, że znajoma stąd miała mnóstwo kolezenstwa, i to raczej anglojęzycznego, ale to może też to, że pracowała w barze, tam atmosfera jest jednak bardziej sprzyjająca integracji 😉. Myślałam kiedyś, że może poznam kogoś przez nią, ale niestety nasz kontakt się urwał.
Byłam również na kursie językowym, ale konczylismy zajęcia dość późno, więc każdy potem pędził do domu.
23 listopada 2019, 14:55
Ja już jestem 10 lat w Danii,od początku nie trzymaliśmy tu prawie z nikim. Gdzieś od 3 lat mamy jednych znajomych, można by powiedzieć, że przyjaciół,chociaż Polaków jest na wyspie sporo,Polak Polakowi wilkiem. Od początku wychodzilam z założenia,że nie chce mieć tu przyjaciół i z perspektywy czasu jestem zadowolona,że nie mam ich zbyt wiele,patrząc jak polacy potrafia się obgadywac, kłócić czy zazdrościć. Pamiętaj lepiej nie mieć wcale niż byle kogo,kto Cię skrzywdzi. Był taki czas że mieliśmy z mężem tylko siebie i nikogo więcej, Polacy trzymali się razem,teraz my mamy jednych wartościowych przyjaciół, a ta wielka rodzinna grupa patrzeć na siebie nie może, tylko się obgaduja i kłócą, nic poza tym ,az zalosne to jest momentami.