Od paru dni liczę kalorie i dochodzę do wniosku, że to chyba za mało. Jak na razie czuję się okrutnie głodna. Mam zachcianki na jedzenie, ale są typu, że zjadłabym 3 banany, całą tabliczkę czekolady wedla 64% albo całą paczkę tortilli.
Jest mi też często zimno, więc chyba jestem w deficycie.
To, co mnie jeszcze martwi, to powrót bradykardii. Znowu mam tętno 56. A przez ostatni miesiąc cieszyłam się, bo miałam tętno 60. Podejrzewam, że to z hipoglikemii reaktywnej.
Drugi niepokojący mnie objaw to dziwne widzenie rano. Wszystko widzę przejaskrawione i jakieś plamy przezroczyste latają przed oczami. Albo to światłowstręt związany z tężyczką albo coś nie tak z cukrem. Przechodzi jakoś o 10, czyli 2 godziny po śniadaniu.
Nie przypominam sobie, żeby przy poprzednich próbach odchudzania tak szwankowało mi zdrowie... Ech. Przecież jem 1800 kalorii dziennie. Czy to może być za mało? Spalam tak ok. 2200. Planuje w dni treningowe dodać sobie +100-200 kcal bo już nie mam pomysłu, co robić.
No i zmęczona jestem. Dziś wpadła drzemka. Potem, żeby się poruszać pochodziłam 30 minut na orbitreku. Mega wolnym tempem, a mimo to czułam totalny brak sił.
A jeszcze... mój mąż schudł kilogram i waży 83 kg. Mimo zjedzenia 7 pączków dubajskich w ostatnich dniach i snikersa. No dobra, poza tym je owsiankę w pracy, na śniadanie jajka sadzone z kiełbasą, a na obiad ryż z warzywami i kurczakiem. I robi jakieś interwały na rowerze prawie codziennie. Garmin wyznacza mu treningi. Kurde też tak chcę. W sensie mieć moc do ćwiczeń. Ale z moją tężyczką to se mogę pomarzyć.